sobota, 24 maja 2014

Rozdział 13- Auslly

Lekarz, którego mimo wielu spotkań nie pamiętam nazwiska- podwinął rękawy sztywnego, białego fartucha lekarskiego i swoją nieco pomarszczoną dłonią przetarł kilka kropli potu z czoła, którę ewidentnie wskazywały na jego wyczerpanie po dłuższym dyżurze. Jego twarz przez moment nie wyrażała kompletnie żadnych emocji. Ani tych pozytywnych, których oczekiwałem, ani tych negatywnych, który za nic w świecie nie chciałbym dostrzeć. Bynajmniej na sucho. Skacowany człowiek na świat spogląda zupełnie inaczej. Alkohol dostaje się do żołądka, a promile trafiają do mózgu człowieka, który już po ćwiartce jest pijany.  Butelka nawet ma swoje plusy, ale tylko podczas picia, bo potem to siwy dym. Wiem, bo próbowałem na sylwestrze z kuzynem Leosiem, który przeżył to lepiej ode mnie. Ale mimo mojego rozgoryczenia i żałości nie zamierzam sięgnąc po płynny uzależnik. Nie jestem aż taki zdesperowany,  żeby się upić i zatracić całkiem w uzależnieniu, z którego ciężko się wybić, ale mimo tych negatywnych myśli spoglądam na medyka, który wreszcie przybrał minę znaczącą prawie tyle co nic.

-Straciliśmy ją.- słysząc to nie jestem w stanie opisać emocji, które dwoma słowami wzbudził we mnie lekarz. Moje uczucia w ten sposób zostały doszczędnie zniszczone. Ta druzgocąca wiadomość wyssała ze mnie wszystko. Jedynie ciało pozostało na swoim miejscu chcąc opaść brakiem jakich kolwiek sił pozwalających  aktywnie żyć. Moje wyczerpane powieki smętnie opadały ku dołowi patrząc na doktora, który zaczął się bezczelnie uśmiechać. Jeszcze nie mogę się odłączyć. Muszę mu porządnie przywalić i zdjąc ten jego uśmieszek! Wystartowałem z krzesła jak z procy i ruszyłem na faceta przyduszając go do ściany. Lester zaczął mnie odciągać, ale ja zamiast się oddalać jeszcze bardziej dusiłem tego zadufanego w sobie człowieka, który resztkami powietrza próbował coś powiedzieć.

-Ale... Ją... Odzyskaliśmy.- Nie wierzyłem w te słowa do momentu aż to Lester zaciągnął moję bezsilne ciało. Zjechałem plecami w dół czując ból w krzyżu przez mocne pchnięcie. Ze wstydu zakryłem twarz dłońmi przysłuchując się głębokim wdechom lekarza, spowodowanymi odcięciem tlenu przeze mnie.

-Przepraszam.- rzekłem cicho nadal skrywając się po solidną osłoną zażenowania. Czułem, że po tym co zrobiłem nie mogę spojrzeć mu jeszcze w oczy.

-Nic się nie stało. W pewnym sensie to ja cię sprowokowałem.- rzekł stanowczym głosem, po czym dodał żartobliwie.- Facet dal mi namiary na twoją siłownie.- W tym momęcie wychyliłem oczy spod uścisku moich ramion i patrząc na zupełnie inną minę kardiologa niż wcześnie sam się zaśmiałem. Caly zły  urok prysł.  Usłyszałem huk. Drzwi się otwarły, a z pomieszczenia wyjechało paru lekarzy z Ally na łóżku, Znowu łza w oku mi się zakręciła, ale jużwiedziamem, że doktor prowadzący zrobi wszystko co w jego mocy, by uratować Ally.

**********************
Dwa dni później...

-Jak się obudzi pozdrów ją ode mnie!- krzyknęła mama krzątając się po kuchni, gdy już wychodziłem z domu. Wracałem do szpitala. Do Ally, którą mieli wybudzić ze śpiączki farmakologicznej,w którą zapadła po operacji. Niby wszystko poszło dobrze z planem i operacja się powiodła. Nateszcie będę mógł z nią porozmawiać o sprawie ważnej dla nas oboje. Wychodąc z domu złapałem białą marynakę, czerwone róże, które kupiłem dla Ally, rzucilem mamie krótkie słowa typu ,,Ok, nara" i wybiegłem z budynku mieszkalnego prosto w stronę szpitala. Droga w szybkim biegu zajęła mi mniej niż 30 min., a z pewnością  polepszyła trochę moją kondycję. Po drodze mijałem sporo ludzi, którzy patrzyli się na mnie jakna wariata, ale ja jestem wariatem, ale zakochanym. Biegnącym, zakochanym wariatem,który nie zwracając uwagi gdzie pędzi wpadł na znak, na którym pisało ,, Baptist hospital of Miami" (prawdziwy szpital- od aut.) Trafiłem!
Otrzepałem się z ziemii wszedłem przez wielkie szklane drzwi prowadzące do głownego holu. Przemknąłem się niezauważalnie do windy i już mogłem spokojnie dojechać na 3 piętro. Nie znosiłem baby w recepcji. Nigdy nie chciala mnie wpóścić, ale gdy póściłem jej bajeczkę o tym,że jestem zaręczony z Ally wolę jej jeszcze bardziej unikać. Gdy winda się zatrzymała i otwarły się wrota przeczesałem swoją reką włosy, podbiegłem pod salę 254 i otworzyłem drzwy, za którymi ujrzałem dziewczynę.

-------------------------------------------------
Hejci tu Austy rozdział krótki, ale pisany na szybko. To pisemko dedykuję osobie, ze którą właśnie piszę xD

Loviam <3

piątek, 23 maja 2014

Rozdział 12-Leonetta

Violetta
Już naprawdę nie wiem co mam robić. Chciałabym w tych trudnych chwilach być w szpitalu, z drugiej strony przylecieli do nas przyjaciele prosto z Buenos Aires jest jeszcze sprawa tego czy Marcesca się pogodzi. Moje myśli są zajęte tymi trzema sprawami.
-Viola, idziesz z nami?
-Ale gdzie?
-Jak to ,,Gdzie’’. Twoja kuzynka jest w szpitalu, idziemy do niej!
- A tak. Dziękuje.
-Nie ma sprawy.

Francesca
Współczuje Violi jej kuzynka jest strasznie chora i nie wiadomo czy wyzdrowieje. Nie wyobrażam sobie teraz jak Violetta może się czuć. Ale my jako jej przyjaciółki musimy ją wspierać w tych trudnych chwilach. Za chwilę będziemy przed szpitalem, oby stan Ally się poprawił. Jeszcze jedna rzecz jest do przemyślenia. Ciekawe czy Marco mi wybaczy. Ja naprawdę nie chciałam, pocałować Austina. Ja przecież taka nie jestem. Ale wiem jedno- muszę walczyć o Marco i tak łatwo się nie poddam!

Violetta
Przez całą drogę do szpitala nikt się nie odezwał. O wielki czas. Jesteśmy w szpitalu i jedziemy na 3 piętro. Jak wysiadamy z windy widzimy wuja, ciocię i Autina. Oni to mają najgorzej. Wszyscy byli bardzo zżyci z Ally, ale chyba najgorzej ma Autin. Ally zemdlała jak on miał wyjawić jej miłość. Ciekawe jak oni się czują?
-Cześć wszystkim.
-Dzień dobry państwu, cześć Austin.
-Cześć Violu. Dzień dobry dziewczyny.
-I jak z Ally?
-Jak było. Nie wiadomo czy jej stan się poprawi. Bardzo się boimy o nią tak jak ty Violetta.
-Ciociu, dziewczyny też się o nią martwią tak jak każdy kto ją znał. To w końcu ona pisze teksty dla Austina i też jest sławna. W jednej gazecie były zdjęcia fanów Ally i Austina. Na jednych było napisane:,, Szybkiego powrotu do zdrowia, tęsknimy za tobą Ally’’ , a na jeszcze innej :,,Dasz radę Austin, musisz mieć nadzieję’’. I tego było o wiele więcej. A my jako jej rodzina i przyjaciele musimy mieć wielką nadzieję. Ally jest silna. Ona nigdy się nie poddawała, zawsze nas wspierała i doradzała. Teraz nasza kolej.
Podczas mojego monologu wszyscy płakali, więc ja też.
-Masz rację.
-Violetta mogę ci coś powiedzieć na osobności?
-Tak Austin, oczywiście. My za 10 minut jesteśmy.
Ciekawe co on chce mi powiedzieć. Oby coś dobrego.
-Austin jesteśmy już dość daleko, o co chodzi?
Opowiedział mi swój sen. On był piękny. Mówił o tym co on czuje do Allyson. Już w połowie nie wytrzymałam i się popłakałam. Nie ma słów jakimi można opisać tą miłość. Miłość jaką Austin darzy moją kuzynkę.
-Austin. Ten sen był naprawdę bardzo piękny.
-Violu ja już tak dłużej nie mogę. Chciałbym być chłopakiem Ally. Ja ją naprawdę kocham i nigdy nie przestanę.
-Ja ci wieżę. Teraz tylko trzeba trzymać kciuki i mieć nadzieję, że będzie z nią tylko lepiej. Organizm Ally jest silny i ty też taki musisz być.
Austin mnie przytulił, przecież jesteśmy przyjaciółmi.
-Dziękuje Violetta.
-Od czego są przyjaciele. Idziemy?
-Tak chodźmy.
Jak doszliśmy każdy spojrzał się w naszą stronę. Nie wiem o co im chodzi.
-O co wam wszystkim chodzi?!
-Violetta…
-Poczekajcie, dostałam sms’a.

Od Leoś <3
Z nami koniec. Jak mogłaś to zrobić.  Kupiłem dom i już tam mieszkam. Zapomnij, że kiedyś do siebie wrócimy!!!!!!!

W tej chwili mój cały świat się zawalił.
-Dlaczego, dlaczego?!
-Violetta co się stało?
-Leon ze mną zerwał.
-Chcieliśmy ci to powiedzieć.
-Ale dlaczego?
-Widział jak przytulasz Austina.
-Tak ale Austin to mój przyjaciel i tylko nim zostanie!
-My ci wierzymy, ale on nie.
-Dobrze. Ciociu ja idę z dziewczynami do domu.
-Dobrze. Pa.
Ja w to nie mogę uwierzyć. Po prostu ten związek nie miał sensu, skoro on mi nie ufa.
-Dziewczyny mamy misję.
-Jaką?
-Związać Marcesce.
-Okej.
-Cami zadzwoń do Brodwaya gdzie jest Marco.
-Tak jest.


-Marco jest w parku, koło fontanny.
-Idziemy.
Szłyśmy szybciej niż na zakupach. Ale jesteśmy. Widzimy Marco.
-Kto z nim idzie rozmawiać?
-Ty Viola idź.
Podeszłam do Marco. Na pierwszy rzut oka widać, że jest smutny.
-Cześć Marco.
-O, cześć Violetta.
-Marco, czy ty tęsknisz za Fran?
-Tak i to bardzo. Ja wiem, że ona nie zrobiła tego specjalnie, ale gdy zobaczyłem jak całuje Austina to nie wiedziałem, co mam myśleć. To był ,,Impuls’’ jak to Francesca mawia.
-Chcesz z nią porozmawiać?
-Jasne, że tak.
-To poczekaj chwilę.
Teraz do dziewczyn.
-Fran on chce z tobą rozmawiać.
-okej idę.

Francesca
Może jednak coś z tego będzie.
-Hej Marco.
-Hej Fran. Ja cię strasznie przepraszam. Zadałem sobie sprawę, że jesteś dla mnie naprawdę ważna i przez ten cały czas myślałem o tobie. Jesteś moim słońcem-gdy cię nie ma to dzień nie ma sensu. Czy wybaczysz mi to?
On uklęknął na kolana.
-Marco, oczywiście, że ci wybaczę. Ja też za tobą tęskniłam.
Nie wytrzymałam i go pocałowałam.
-Idziemy się przejść?
-Oczywiście.
Jeszcze szybko się obróciłam i pokazałam dziewczynom kciuk w górę.

Violetta
-Dziewczyny, wracamy do domu?
-Tak!
Do domu zamiast iść jak cywilizowany człowiek biegłyśmy jak jakieś dziki w puszczy. Szczerze to nawet fajne było. Chyba zacznę biegać. Wykąpałyśmy się i spać.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rodział napisany przez Vilu, która męczy się chodząc o kulach. Ahh... To wrodzone kalectwo xD

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 11- Auslly

Czekam sam. Sam z Lesterem i Penny, którzy nie odzywają się za często. Czasami posyłają mi smutny uśmiech, który odwzajemniam. Czekamy i czekamy na operację, która ma się wreszczie odbyć. Moje ciało mimo ciepła na korytarzu przeszywa zimne powietrze zmieszane ze strachem. Moje powieki chcą wreszcie spocząć w formie snu, ale serce im na to nie pozwala. Mój umysł na chwilę obecną prawie pusty. Nic się nie dzieje. Jestem odcięty od jakiego kolwiek kontaktu z człowiekiem. Tylko ja i pustka. Ciałem  i umysłem jestem na korytarzu, a moja dusza wiruje gdzieś zupełnie w innym miejscu zwanym pustką. Chcąc, nie chcąc czasem muszę się trochę podporządkować światu normalnemu, żeby nie zatracić się w smutnym i żałosnym miejscu, czyli sercu. Jednak gdzieś tam jest małe światełko w tunelu. Przed oczmi mam obrazy postaci, która jest dla mnie naprawdę ważna. Zamykam oczy i czuję ciepło, które przeprowadza się z serca do reszty mojej sylwetki. Ally...  Czuję ją w sercu. Widzę jak się uśmiecha, macha do mnie.  Jesteśmy na łące. Ja trzymam ją za rękę, a ona się do mnie przytula. Świat staje się zupełnie inny. Kolorowy. Przed nami pojawia się jezioro.
Duże, szafirowe jezioro, które swoim pięknem samo przyciąga. Spoglądam na brunetke. Ma zamknęte oczy i uśmicha się cicho mamrocząc coś przez sen. Wyglądała słodko. Lekko podniosłem się z jej uścisku tak, żeby się nie obudziła i wziąłem ją na ręce. Powoli powędrowując na drewnany pomost, czuję łagodny wiatr na sobie, ale mimo niego temperatura na dworze jest przyjemna.  Dziewczyna na moich rękach zaczyna się budzić. Daję jej delikatnego całusa w usta i tym okazuje jej skrawek mojej miłości, która jest większa niż wszystkie oceany razem wzięte. Ona już całkiem obudzona ogląda się do okoła, by sprawdzić cel swojego położenia. Widzę na jej ustach uśmiech inny niż wszystkie. Ona szepcze : ,,Zrobisz to, a pożałujesz''. Znów całuję ją w usta i odpowiadam szczerze ,,Z tobą zawsze". Wypuszczam ją z rąk, a ona lekko krzyczy z podekscytowania i ląduje w wodzie. Podpływa do mnie z szyderczym wyrazem twarzy i podaje mi rękę. Mówie jej:,,Kochanie, nie nabiorę się na to" Biorę rozbieg i skaczę na bombę do wody lądując obok mojej dziewczyny. Zaczesuję sobie ręką mokre włosy oglądając się przed siebie. W oddali patrze jak słońce chowa się za choryzont i momentalnie spoglądam na Allys, która znajduje się tuż przy mnie. Patrze w jej głębokie oczy, w których widzę swoje odbicie oraz milion iskierek tryskających we wszystkie strony świata. Przysuwam się do niej i łapię ręką jej mokry policzek. Dotykam swoim czołem jej czoła i słucham jak głeboko oboje oddychamy. Czuję w sobie masę porządania, które rozpiera mnie od środka. Już czuję jej usta...
-Austin!- momentalnie otwieram, oczy i tracę tą całą chwilę. Znajduję się w biłym pomieszczeniu wcale nie przypominającego tego, w którym przed chwilą byłem. Spoglądam na osobę, która mnie szturcha. To mama Ally.
-Zapewne chcesz wiedzieć co mówi lekarz.- dodała ze spokojem.
-Jasne.- przetarłem swoje oczy i wsunąłem się wyżej na plastkikowym krześle, które grzeszy swą wygodnością. Spojrzałem na lekarza, którego jeszcze nie było.
-To gdzie ten lekarz?
-Wszedł właśnie z pielęgniarkami do sali.- Tępo wpatrywałem się w szpitalne drzwi oczekując, że ktoś je otworzy i wyjdzie z sali, aby powiedzieć nam o stanie pacjentki, a zamiast tego dostrzegam 3 rozpędzone pielęgniarki wybiegalące z sali krzycząc"O Jezu, Jezu". Moje ciało momentalnie samo podniosło się z krzesła i napięło jak dobrze założona struna od gitary. Oczami wędrowałem po całym korytarzu, a słuchem próbowałem przechwycić jakieś informacje, ale nic to nie daje. Głucha cisza i pare zacięgnień kataru przez mamę Ally. Nic poza tym. Zmęczony bezsennością oparłem się plecami o ścianę i zwieśiłem głowę w dół. Czułem jedną wielką bezradność. Jaki ja jestem głupi! Rozkazuję być Ally silną kobietą, a sam się załamuję i nie czuję szans na przetrwanie. Ja tak nie mogę! Mimo niemocy czuję jakąś chęć działania. Powoli zbierając się w sobie wędruję  do pomieszczenia. Patrząc co tam się dzieje zniemówiłem. Centralnie mnie zamurowało.
-Gdzie są te cholerne pielęgniarki?!- Krzyczał jeden z lekarzy reanimując Ally. Jej ciało po każdym uderzeniu tego urządzenia opadało. Patrze na ekran jeden pisk i prosta linia. O nie... Nie mogę na to patrzeć. Wybiegam z sali wpadając na te "cholerne pielęgniarki" i lekarza, po którego zapewne biegły. Nie przepraszając wybiegłem z sali i rzuciłem się na ściane. Musiałem wyłądować tą negatywną energie. Kopałem w ścianę do momentu aż prawie złamałem sobie stopę. Po policzku już nie leciała mi jedna łza. To była ulewa łez. Wszystko spływało jak krople deszczy na przedniej szybie samochodu. Zaintrygowani moim zachowaniem państwo Dawsonowie z przejęciem wypytywali co się dzieje tam na sali. Ja nie mogłem powiedzieć. Nie czułem tego, nie przechodziło mi to przez gardło. Gdy wreszcie z przełyku zeszła mi wielka gula wybełkotałem:
-O... Oni ją tra...tracą.- mój głos mieszał się z przerwami na łzy, które całyczas przemierzały moja zmęczoną twarz. z dołu patrząc na ich reakcję ujrzałem ten sam płacz, który mnie męczył. Płacz miłości bliskich osób. Pan Lester pogrążając się w smutku ujął ręką moje ramię.
-Może to lepiej, żeby się nie męczyła. Tam będzie na lepszym świecie.- odparł z małym niedowierzeniem w głosie. Teraz tymi słowami rozpalił we mnie ogień. Aktywował bombę, która za trzy sekundy miala zamiar zobaczyć światlo dzienne. Wyrwałem się z uścisku jego dłonie i stanąłem na przeciwko niego tak, żeby móc patrzeć mu prostow jego kasztanowe oczy, które były tego samego koloru co oczy Allyson. Z wrogością w nie popatrzyłem wybuchając.
-Jakim lepszym świecie?! Jej świat jest tu, przy mnie! Jakby żyła to urządziłbym jej świat idealny, a to wszystko dlatego, że ją kocham! Ona nie może mnie opuścić! Świat z nią jest o wiele lepszy. Kocham ją!- odrazu poczułem sie lepiej. Wszystkie negatywne emocje znów przerodziły się w bezsilność. Spuściłem całe ciążące we mnie powietrze i spojrzałem na ludzi stojących przedemną. Na ich twarzach malowała się troska i zdziwienie. Zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie na nich naskoczyłem, przecież to nie ich wina. Spojrzałem na nich z politowaniem i przeprosiłem dokładnie w tym momencie  kiedy przyszedł lekarz prawdopodobnie oznajmić nam ostateczną decyzję.
------------------------------------------------------------------------
Hejka! Dziś piszę ja Austy, która was kocha. Tak patrze to ten rozdział jest najdłuższy z wszystkich z czego się bardzo cieszę. Udało mi się napisać taki długi, bo dopadła mnie choroba, która umożliwiła mi pozostanie w domu i nie słuchanie jęków rodziców karzących zejść wreszcie z tego komputera. Tak więc jestem i dziekuję za uwagę. Lovciam! <3

środa, 21 maja 2014

Rozdział 10-Leonetta

Francesca
Już od dawna wszyscy postanowiliśmy zrobić niespodziankę Violi i Leonowi i polecieć do Miami. Ja byłam ubrana w to: http://www.polyvore.com/francesca/collection?id=3569769, Cami to: http://www.polyvore.com/camila/collection?id=3569794, Lu w to: http://www.polyvore.com/ludmi%C5%82a/collection?id=3569772, Naty w to: http://www.polyvore.com/naty/collection?id=3569786, a Lara w to: http://www.polyvore.com/lara/collection?id=3569812. Poszliśmy pod adres pod którym mieszkają. Zadzwoniłyśmy dzwonkiem i otworzyła nam Olga.
-Witajcie!
-Cześć Olgo. Czy jest nasza Leonetta w domu?
-Nie jeszcze ich nie ma. Są w szpitalu, ponieważ kuzynka Violi- Ally zachorowała.
-Dziękujemy Olgo.- Już mieliśmy pakować się do domu, ale poruszyło mnie sumienie.
-Podasz nam adres?
- Jak chcecie to tu macie adres tego szpitala. Jak was zobaczą na pewno się ucieszą.
-A nasze walizki?
-One też się ucieszą.
-Olgo gdzie mamy zostawić walizki?
-Ramallo wam je zaniesie.
-Dobrze. Do zobaczenia.
Poszliśmy. Doszliśmy przed szpital i poszliśmy na recepcję.
-Dzień dobry. Gdzie leży Ally Dowson?
-Sala 254 na 3 piętrze.
-Dziękujemy.
Pojechaliśmy windą na 3 piętro i na końcu korytarza zobaczyliśmy Violę, która była ubrana w to: http://www.polyvore.com/violka/collection?id=3569765.
-Hej Violka!
-Fran, Cami, Naty, Lu, Lara co wy tu robicie?!
-przyjechaliśmy was odwiedzić a co nie cieszysz Się?
-Jasne, że się cieszę! Dziewczyny to jest Austin Moon.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. O MÓJ BOŻE to ty.

Violetta
Bardzo się cieszę, że oni tu przyjechali.
-Fran nie tak głośno.
-Oj Viola, ale to jest Austin!
Wtedy Fran rzuciła się na Austina i go pocałowała. Austin próbował ją odepchnąć ale ta się do niego przyssała jak glonojad do szyby akwarium.
-Fran!!!
-Marco?!
-Fran zawiodłaś mnie. Dlaczego pocałowałaś kuzyna Leona!!!???
-Marco to był impuls. Wiesz, że to mój idol.
-Tak wiem, ale ja swoich idolek nie całuje!!
-Oj Marco!
-Nie Fran!!! To KONIEC!!!!!!!!!!!!!
-Marco… proszę cię.
-Nie daj mi spokój
Wtedy Fran wybuchła płaczem.
-Austin ja, ja, ja cię strasznie przepraszam. Wybaczysz mi?
-Oczywiście, że ci wybaczę. Gdybym byłdziewczyną sam siebie bym pocałował.
-Violka co ja mam teraz zrobić. On mi nie wybaczy!?
-Fran musisz próbować.
-Nie ja go straciłam i to przez swoją głupotę.
-Okey. Zapomnij o tym na chwile. Lekarz dał mi pozwolenie na wejści do sali. Idziecie ze mną?
-Tak jasne, że chcemy.
- Chłopcy, a wy?
-Nie. My pójdziemy po Marco, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Pa
Leon podszedł do mnie i pocałował mnie.
-Pa słońce.
-Pa misiu.
Razem z dziewczynami weszłyśmy do Sali Ally. A to co tam zobaczyłyśmy zwaliło nas z nóg. Moja kuzynka leżała na białym prześcieradle, głowę miała na białej poduszce a przykryta była biało kołdroą. Gdyby nie to, że ma brązowe włosy to nie było by jej widać. Jest taka blada i słaba. Za chwilę się tu porycze.
-Dziewczyny to jest moja kuzynka Ally.
-O matko. Ta piosenkarka i pisarka tekstów? Twoja rodzina jest extra!
-Ale ona musi być słaba.-Odezwała się Naty.
-Tak bardzo. Podobno ma wrodzoną wadę serca.
-Oj biedactwo.
-Tak bardzo mi jej brakuje. Ona tak jak my bardzo kocha muzykę. Muzyka to jej całe życie. Gdy nie ma muzyki niema też Ally.
-Viola a Może jej coś zaśpiewamy?
-Dobry pomysł to co?
-Hmmm HABLA SI PUEDES?
-Okey.
Zaśpiewałyśmy. Gdy skończyłyśmy Fran zaczęla znowu płakać.
-Fran nie martw się Marco.
-Ale ja go już więcej nie odzyskam.
-Musisz być silna! Musisz walczyć o niego!
-Muszębyć silna! Ale to takie trudne.
 -Weż się w garść!
-Dziękuje dziewczyny.To co my jużwracamy się przespać do domu Olgi.Pa.
-Pa
-----------------------------------------------------------------------------
Rozdział w całości napisany przez Vilu Verdas. 

czwartek, 15 maja 2014

Rozdział 9- Auslly

Lekarz wziął głęboki wdech, po czym oznajmił z kamienną twarzą.
-Wykryliśmy u panny Dawson wrodzoną wadę serca. która uaktywniła się dopiero teraz.-W tym momencie spojrzałem na przerażone twarze rodziców Ally. Nie było co dużo opowiadać. Wyrażny strach, troska, smutek + kilka łez na policzku Penny. - Do tak ciężkiego przypadku, aby utrzymać córkę przy życiu trzeba natychmiastowo rozpocząć operację, bez której szanse na przeżycie wynoszą mniej niż 20%.- W głowie krążyły mi tylko słowa lekaża o stanie pacjentki, czyli Ally. ,,20%"-Na ten moment nie dawało mi spokoju.
~20%na to,że ona przeżyje.
~20% na to, że zobaczę ją kiedykolwiek szczęśliwą
~20% na to, że jeszcze kiedykolwiek dotknę jej ręki, przytulę ją i pocałuję, dając jej tym samym zna, że bardzo ją kocham i, że zależy mi na niej.
Próbując uchamować myśli upuściłem z oczu pare łez bólu, których nie miałem zamiaru wycierać, po prostu pozwoliłem lecieć im swobodnie, aby obmyły moją twarz ze smutku, ale nawet to nie dawało ulgi.
-Do przeprowadzenia tej skomplikowanej operacji potrzebujemy pańskiej zgody.
-Ja się zgadzam!- odpowiedział mój głos, który sam wyrwał się z mojego gardła. W tym momencie, gdy wszyscy patrzeli się na mnie jak na wariata odezwała się we mnie skrucha, która nie byłą wystarczająco mocna, aby stłamsić moje poczucie walki o ukochaną osobę.
-Akurat chodziło mi o zgodę państwa Dawson, a nie pana.
-Ale jakby co to się zgadzam.
-Będę pamiętał. Więc... Do przeprowadzenia operacji potrzebujemy podpisu, aby wypełnić dokumenty zapraszam ze mną do gabinetu.
-Oczywiście.- Dawsonowie podnieśli tyłki krzeseł ustawionych na zimnym, białym korytarzu i spokojnie poszli za lekażem, który z wyrazu twarzy nie wyglądał na miłego. W tym momencie skupiłem swój wzrok w jednym punkcie i schowałem moją głowę w dłonie. Nie wiedziałem co w tym momencie myśleć, co czuć, co robić. Nie mogłem przestać myśleć, nie myśląc. Po głowie i tak biegało mi wiele myśli, moje ciało przeszywało uczucie, które łączyło moje problemy w całość idając mi poczucie zguby własnej wartości. Jeszcze trochę i moja głowa by eksplodowała, gdyby nie jeden delikatny dotyk ręki, który poczułem na moim ramieniu. Wychyliłem lekko głowę z moich rąk i odwróciłem głowę w stronę dziewczyny. która to robiła. Na początku postać miała twarz Ally, ale potem przybrała twarz prawdziwej osoby, czyli Violetty.
-Zobaczysz będzie dobrze. Ally jest bardzo silna, nie podda się bez walki.- Walki... No tak muszę walczyć o nią. Szybko zerwałem się z krzesła i omało się nie zabijając pobiegłem do gabinetu lekaża prowadzącego.
Nie pukając wparowałem do pomieszczenia i głosem nie znoszącym sprzeciwu powiedziałem:
-Muszę się zobaczyć z Ally!
-Nie uważam, żeby to było dobrym pomysłem.
-To jest sprawa życia i w gorszym przypadku śmierci!
-Ale...
-Nie ma, ale! Nawet jak pan mi nie pozwoli to ja tam wejdę.
-Masz 5 minut.- Nie odpowiadając wybiegłem z gabinetu prosto pod salę, na której znajdowała się Ally.  Wszedłem do sali omało nie wyrywając dosyć masywnych drzwi z ziawiasów i już podbiegałem do brunetki, ale moje ciało zostalo w jednej pozycji, po tym jak ją zobaczyłem. Jej blade cialo było pokryte cienką białą pościelą, która sięgała jej prawie do szyi. Miała zamknięte oczy przez co wyglądała na bezbronną i słabą. Jej ciało było po podłączone do różnych kabli.
-Jezu Ally...- Jęknąłem cicho. Podszedłem do łóżka i uklękłem przy nim.  Złapałem rękę dziewczyny i szczerze ją pocałowałem.
-Ally nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie samego na tym świecie. Bez ciebie nie będę sobą. Moje życie straci jakikolwiek sens. Nie możesz mnie opuścić! Ponieważ, ponieważ... Kocham Cię. Rozumiesz?! Kocham cię jak szalony! Każdego ranka wstaję tylko po to by cię zobaczyć, dotknąć, powąchać zapachu twojego dezodorantu. Za każdym razem, gdy się uśmiechasz, nawet najgorszy dzień przybiera inną barwę. Jesteś światłem w moich ciemnościach. Kocham cię!- nie wytrzymałem. Musiałem to zdobić. Jedną ręką dotknąłem jej twarzy i dotknąłem jej zimnych ust moimi. Pocałowałem ją jakby miało to być nasze ostatnie spotkanie, ostatni pocałunek.

----------------------------------------------------------------
Sorki, że tak długo nie pisałam- nawał obowiązków. Ten krótki rozdział dedykuję tym co zostawiają komentarze. Pozdrawiam Austy Lynch!

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 8- Leonetta

24 grudnia
Violetta
Obudziłam się … kurde właściwie nie wiem gdzie i o której dokładnie. Podniosłam się i zobaczyłam, że razem z Leonem leżymy rzem na zimnej ziemi w lesie. Racja przecież wczoraj podczas naszej randki przez fatalnego przewodnika jakim okazał się Leon zgubiliśmy się. Ten las już nie przypomina takiego strasznego miejsca jak wczoraj w tych ciemnościach. W nocy można się było nieźle przestraszyć. Przez te durne gałęzie, które wbijały mi się w plecy obudziłam swojego chłopaka i spytałam co teraz z tym fanktem robimy. Leon powolnie się przeciągnął jak to robą chłopacy w kinie, aby objąć dziewczynę, ziewnął głośno, chwilę pomyślał i odpowiedział:
-Violu, teraz rano pamiętam którędy wrócić do domu!
-Szkoda, że nie pamiętałeś wczoraj. - sarkastycznie dopowiedziałam Leonowi i z tego szczęścia  przytuliłam Leona.Wstaliśmy z twardej ziemi, która tej nocy służyła nam jako łóżko, otrzepaliśmy sobie nawzajem tyłki i uznaliśmy, że najlepiej by było już się zwijać, żeby jakieś głodne wiewiórki nie wpadły do nas na wigilijne śniadanko. Szliśmy jakąś godzinkę i znaleźliśmy się tuż przy znajomej nam  ulicy. Wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba udać się do GALERII HANDLOWEJ po prezenty, bo nikt o tym nie pomyślał. Musieliśmy kupić: ciociom, wujkom, Ally i Austinowi. Angie, mojemu tacie i rodzicom Leona wysłaliśmy bilety kupiliśmy bilety do Miami żeby w końcu nas odwiedzili . Mam nadzieję, że się ucieszą. Najpierw do ciot. Znaczy się do ciotek. Ciota to ten mój chłopak czasami. Do cioci Penny mamy to:http://www.modcloth.com/shop/dresses/bough-do-you-do-dress?SSAID=256758&utm_medium=affiliate&utm_source=sas&utm_campaign=256758&utm_content=417942&gate=false i to: http://www.neimanmarcus.com/en-pl/Stephen-Webster-Diamond-Barbed-Wire-Earrings/prod146790121/p.prod,   a do cioci Olgi to: http://www.modcloth.com/shop/dresses/get-what-you-dessert-dress-in-cool-blooms i to: http://www.neimanmarcus.com/en-pl/Mimi-So-Jackson-Rose-Gold-Diamond-Stud-Earrings/prod165250015/p.prod?ecid=NMALRFeedHy3bqNL2jtQ&ci_src=14110925&ci_sku=prod165250015sku. Dla Ally to: http://www.polyvore.com/co%C5%9Btamco%C5%9B/set?id=117405505 i to: http://www.net-a-porter.com/product/371730?cm_sp=we_recommend-_-371730-_-slot3,  a dla Austina mamy bilet na koncert The Script i telefon, bo ostatni dziwnym sposobem mu się zepsół. Tak naprawdę to gdy miezał pomidorówkę to wpadła mu do zupy. Dla wuja Lestera mamy kupon do baru ,,Jedz co chcesz"  i krawat, a dla wuja Ramallo krawat i nowy garnitur. Mam nadzieje , że prezenty wszystkim się spodobają. Do domu pojechaliśmy autobusem. Prezenty zostawiliśmy w nim, w domu dla jasności nie w autobusie. To by było nie logiczne, ale możliwe. Weszliśmy do domu a wuja i ciocia przyczepili się do nas jak rzepy w butach dla dzieci.
-Czemu w nocy was w domu nie było? Coś wam się stało? Ktoś was napadł? Jesteście głodni?- dopytywała Ogla
-Nie było nas w nocy, ponieważ zgubiliśmy się w lesie, ponieważktoś zgubił drogę do domu. Nie Olgo wszystko w porządku. Nie nikt nas nie napadł. Tak głodni jesteśmy.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Dobrze a co byście chcieli?
-Nie wiem. Zrób to co chcesz, a ja idę się umyć.
Poszłam do pokoju po ubranie. Wybrałam to: http://www.polyvore.com/vilu/set?id=107795343. Weszłam do łazienki się ogarnąć. Umyłam się, ubrałam, uczesałam i zrobiłam lekki makijaż. Gdy zeszłam na dół w jadalni na stole leżały dwa talerze z czekoladowymi rogalikami. Przy stole siedział już Leon, który obżerał się nimi. Dosiadłam do niego i razem wszystko zjedliśmy. Olga wszystkich wyganiała z kuchni, ponieważ musiała przygotować wszystko na wigilię. Ja i mój chłopak w tym czasie poszliśmy po prezenty. Weszliśmy tak, że nikt tego nie zauważył, prezenty zapakowaliśmy i poszliśmy się szykować dobrze, że są tu cztery łazienki. Ja i ciocia zajęłyśmy łazienki do góry. Przebrałam się w to: http://www.polyvore.com/viluuu/set?id=106107565, poprawiłam makijaż i podkręciłam włosy. Gdy skończyłam się szykować poszłam pomóc Oldze w wybraniu stroju. W końcu wybrałyśmy tą sukienkęhttp://www.veromoda.com/on/demandware.store/Sites-ROE-Site/en_GB/Product-Show?redirected=1&pid=10111475&dwvar_10111475_colorPattern=10111475_JellyBean_410974&forcecountry=GB&forcebrand=vero-moda. Olga poszła się przygotować a ja w tym czasie pomalowałam paznokcie. Po godzinie razem z ciocią zeszłyśmy na dół.
Leon
Gdy zobaczyłem Violettę jak schodziła po schodach to szczęka opadła mi w dół. Tak samo jak Ramallo na widok Olgi.
-Pięknie wyglądacie.-powiedzieliśmy oboje.
-Dziękujemy-odpowiedziały.
Viola
Zasiedliśmy do stołu po czym zaczęliśmy jeść kolację. Po skończonym posiłku poszliśmy po prezenty. Ja od cioci i wuja dostałam to: http://www.polyvore.com/vilu/set?id=100457544 i to:http://www.barneys.com/on/demandware.store/Sites-BNY-Site/default/Product-Show?pid=00469603214922&utm_source=Hy3bqNL2jtQ&utm_medium=affiliate&siteID=Hy3bqNL2jtQ-ee4WqbCHoUg9JyVdEuXGAw. Leon dostał gitarę i keyboard. Po odpakowywaniu prezentów zadzwonił mój telfon.
-Halo?
-Cześć Violu tu Austin.
-Cześć Austin. Coś się stało?
-Tak, Ally jest w szpitalu w stanie ciężkim.
-Nic więcej nie mów już jedziemy.
-Nie macie wigillię.
-Oj przestań wigilia jest co roku.
-Jak chcecie pa.
-Pa.

-Leon zawieziesz mnie do szpitala?
-Tak a co się stało?
-Austin dzwonił, że Ally jest w szpitalu w nie za dobrym stanie.
-Dobrze to chodź.
-A gdzie wy się wybieracie?
-Jedziemy do szpitala. Ally w szpitalu jest.
-Jedziemy z wami.
-Nie zostańcie delektujcie się wigillią, niedługo wrócimy.

Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do szpitala.
Gdy dojechaliśmy stawiliśmy się pod recepcję i czekaliśmy aż recepcionistka zechce nam powiedzieć pod jaką salę mamy się udać. po 15 min. wreszcie mogliśmy pójść pod salę 254 , gdzie czekała tam rodzina Dawsonów i Austin.  Przywitaliśmy się szłysząc ze strony rodziny nutkę przerażenia.  Austin opowiedział co się stało. Mi dopowiedział tylko jedem moment, w którym mieli się pocałować co mnie i Leona bardzo ucieszyło, że krzyknęłam ,, Nareszcie!'', a Austin uśmiechnął się smutno wiedząc, że jego ukochana osoba leży nieprzytomna na sali szpitalnej. Siedzieliśmy minimum godzinę pod salą oczekując na przyjście lekarza. Ja żeby Austina jakoś rozweselić podpytywałam się go o Ally.
-Chciałeś tego?
-Czego?
-Tego pocałunku, niestety niedoszłego.
-Bardzo. Wiesz... Od pewnego czasu czuję jakby jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie. nIe chodzi tu już o przyjaźń, ani zauroczenie.
-To była miłość.
-Pewnie tak. Pytanie czy ona czuła to samo.
-Uwierz mi na słowo, że tak.
-Wiesz co najbardziej boli?
-Co?
-To, że nie powiedziałem jej tego wcześniej, a teraz widzisz co się dzieje...

Wymawiając te słowa Austinowi łza w oku się zakręciła, a z sali, w której leżała Ally jak na zawołanie wyszedł lekarz z kartoteką w ręku.  Obawiam się, że te wiadomości nie będą mocno zadawialające...


---------------------------------------------------------------------------
I jak podoba się?

Kłaniamy czoła:
-Austy & Vilu


czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 7- Auslly- 2

... w kuchni, na metalowo- plastikowym wysokim krześle jak gdyby nigdy nic siedział sobie mój tata, ale nie to mnie najbardziej ździwiło. Po kuchni w celu przygotowywania posiłku krzątał się Austin, jego mama i co najważniejsze... Moja mama! Szybko się ocknęłam, bo stałam jak wryta i energicznie podbiegłam do niej by ją przytulić za ten czas co jej przy mnie nie było. Penny uśmiechnęła się słodko i odwzajemniła uścisk
-No już, już córeczko puść mnie, bo naleśniki się przypalą.- powiedziała swoim madczynym głosem, który zawsze mi towarzyszył podczas jej pobytu w domu i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Czułam jak moje serce mięknie, ale też tańczy z radości. Dziwne uczucie, którego właśnie doświadczam. Wtuliłam się bardziej w moją rodzicielkę i oznajmiłam stanowczo:
-Nie, a naleśnikami niech się zajmie ten blondas co stoi koło ciebie.
-Nie ma sprawy. Naleśniki gotowe!- Krzyknął kucharzyna, który z niewiadomo jakiego powodu jest tu w kuchni z jego mamą i serwuje świąteczne naleśniki mojej mamy, które smakują nieziemsko. Może to dlatego, że uwielbia naleśniki tak jak ja, ale to napewno nie jest ten powód dla którego stał w kuchni podczas gdy ja jeszcze spałam. Nie wnikam. Pomysl mi się nawet podoba. Seksiak krzątający się po mojej kuchni niosący tackę naleśników jest jak American Dream, który właśnie się spełnił. Zostawiłam więc mamę, aby usiąść się koło blondyna i sporzyć naleśniki. Wzięłam pierwszego kęsa, delektowałam się smakiem i w 2 sekundy zjadłam resztę mojego naleśnika, który wg. jest o niebo lepszy od moich.
-Jezu jakie one dobre!!!- krzyknął nagle mój przyjaciel mając w buzi pomielone co najmniej trzy takie naleśniki. Wzięłam serwetkę i wytarłam mu rozmazaną czekoladę, która znajdowała się powyżej kącika jego ust.
-Dziękuję, ale sam bym się wylizał złotko.
-Coś czuję, że byś nawet nie poczuł, że masz tą czekoladę na twarzy.
-Może i masz racje, ale ta czekolada dodaje mi słodkości, a jak wiemy...
-Jestem taki słodki, że słodszy być nie mogę.- odparli wszyscy chórem na co Austin się się nieźle ździwił.
-Już wam to mówiłem?
-Nie poprostu sami to wywnioskowaliśmy z własnych obserwacji.- Ale ściema! Ja to hasło wczoraj słyszałam conajmniej 3 razy.
-Ty Dawson wcinaj tego naleśnika.
-Cicho Moon- W spokoju sporzyliśmy poranny posiłek przy okazji rozmawiając ze sobą. Między innymi o tym co robią tu Monnowie, o przyjeździe mamy, o wspólnie spędzonych świętach spędzonych w naszym domku i o niespodziance.
-No to powiem wam już co to za niespodzanka.- mama znacząco spojrzała przez uśmiech na tatę i powiedziała:
-Po pierwsze zostaję na stałe w Miami, a po drugi wraz z Lesterem postanowiliśmy odświerzyć naszą przysięgę małżeńską i jednocześnie oznajmić, że pobieramy się jeszcze raz!- Gdyby ktoś w tym momencie zrobiłby nam zdjęcie to bałabym się je obejrzeć. Szczęka do podłogi i oczy jak przerażeni bohaterowie znanych kreskówek. Z jednej strony przerażenie z niewiadomojakiego powody, a z drugiej ogromna radość prześzywająca moje świerzo wykąpane ciało z powodu, że moja rodzina wreszczie i znów będzie razem w jedności. Tego drugiego uczucia było stanowczo więcej, więc wstałam z krzesła i mocno przytuliłam moich rodziców.
-Allyson, czy ty, Patricja i Violetta będziecie moimi druhnami?
-Oczywiście mamo.
-No to ja też stawiam na młodość! Austin biorę ciebie, Deza i Leona, a co tam na starość trzeba trochę poszaleć!

Godzina 16.00
-Trish ta czerwona, czy ta druga?- Krzyczałam do psiapsóły, która siedziała w moim pokoju, aby pomóc mi wybrać strój na dzisiejszy występ. W rękach trzymałam dwie suknie i zastanawiałam się którą ubrać. Jedna była bordowa z cekinów, a druga zwykła czerwona, która swoją drogą byłą strasznie wygodna.
-A wolisz żeby Austinowi oczy wyleciały na twój widok, cze wolsz czuć się wygodnie.
-Bierzemy cekiny!
-Dobry wybór!
-Teraz tylko fryzura.
-Już się biorę mała.- Usiadłam przed lustrem w lazience i patrzyłam na zadawalające wyniki pracy Trish na moich włosach.


Godzina 17.00
Cała scenografia była już gotowa. Przy scenie znajdował się biały fortepian, na którym mieliśmy grać, a na nim 2 mikrofony. Scena była też biała, ale bardziej przystrojona różnymi świątecznymi dodatkami. Rozejrzałam się jeszcze dokładniej, aby zobaczyć jak jest cały klub przystrojony, aż moim wzrokiem spotkałam się z oczami Austina, który stał tuż przy mnie. Delikatnie ujął moją rękę i spytał się:
-Zaczynamy?
-Jestem gotowa.- Spojrzałam się jeszcze na widownie, a wsród niej zauwarzyłam rodzinę moją i blondyna oraz tłum innych ludzi. Trish i Dez też tam byli.
Duet wyszedł nam prze- świetnie! Przytuliliśmy się i podziękowaliśmy publiczności i udaliśmy się na piechotę do mojego domu na wigilię. Droga na początki mijała w dobraj ciszy, ale potem wszyscy gratulowali nam naszego występu. Grzecznie podziękowaliśmy i weszliśmy domojego domu. Tam wszyscy się przebrali w galowe stroje i udaliśmy się do pięknie przystrojonego stołu. Ja ubrałam czarną sukienkę, która od pasa w dół była ozdobiona srebrnymi cekinami i była dość zwiewna. Faceci byli ubrani w grnitury. Starsi panowie ubrani byli w czarne spodnie i marynarki oraz białe koszule i krawaty, ale Austin się wyróżniał. On założył biały gajerek, srebrną koszulę i białą muszkę.Wyglądał olśniewająco. Wszyscy złożyli sobie życzenia, spożyli posiłek i udali się po prezenty. Ja od rodziców dostałam nowe pianino do pokoju.To  był prezent o którym marzyłam od dawna. Blondyn zaciągnął mnie na korytaż gdzie wręczył mi mój prezent to była piękna złota bransoletka, którą odrazu założyłam i podziękowałam Austinowi buziakiem w policzek
-Zamknij oczy.
-Ok.- Udałam się do pokoju w celu znalezienia prezentu.Otwarłam szafę, przerzuciłam wszystkie cuchy na bok i patrze patrze nie ma. Po ciemku nic nie widać. No nic jade po omacku. Po chwili w ręcę poczyłam znajomą część. Znalazłam! Udałam się na dół i podeszłam do Austina
-Otwórz.- Zrobił to co kazałam. Dokładnie przyjrzał się prezentowi i mocno się ucieszył. Podarowałam mu nową, czarną gitarę e-akustyczną, o której marzył od dawna. On nic nie powiedział tylko mnie przytulił i już chciał mnie pocałować w policzek, ale spojrzał na sufit. Ja też tam zerknęłam,a moim oczom ukazała się jemioła. Jest!
-Stoimy pod jemiołą.- odparł z wielkim bananem na ustach.
-No wiesz zasady to zasady.- uśmiechnęłam sięszczerze, bo od dawna czekałam na ten moment i zaczęłam się przybliżać się do blondyna, aż w pewnym momencie, gry nasze twarze dzieliły tylko milimetry poczułam silny bul w klatce piersiowej, zrobiło mi się ciemno przed oczami, byłam strasznie słaba i po chwili już zemdlałam, ostatnie słowa, które usłyszałam to:
-Szybko cholera dzwońcie po karetkę! Ally zemdlała!!!
                                                               KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ.
                                                                                  ^_^
----------------------------------------------
Ponad 3 godziny pisania, 2 przerwy na zieloną herbatę, kilkadziesiąt przerw na zmianę piosenki na YouTube, burczenie w brzuchu, a rodział i tak do bani! Pozdrawiam Austy Lynch!

Rozdział 7- Auslly- 1

24 grudnia.Obudziły mnie słoneczne promienie, które lekko raziły moje zamknięte oczy padając na moją niedobudzoną twarz. Otworzyłam  powieki i ujrzałam przez okno w moim pokoju słońce symbolizujące ładną pogodę na dziś. Powolnie zeszłam z łóżka i udałam się do szafy po ubrania na ten dzień. Przy okazji spojrzałam na popielaty zegar znajdujący na mojej ścianie oraz wiszący obok niego kolorowy kalendaż. Jest godzina 9:56 dnia 24 grudnia.Dziś już są święta wyczekiwanie przez wszystkich oczekujących na prezent od tzw. Św. Mikołaja. Dla mnie święta to nie tylko prezenty( w 65% to chodzi  o prezenty :P), ale też rodzinna atmosfera przy wigilijnym stole, radość wszystkich, te piękne dekoracje na każdym kroku, smak przygotowanych potraw,  pocałunki zakochanych pod jemiołą i świąteczne piosenki, które cieszą ucho człowieka, gdy są puszczane w radiu. Za to można cenić święta. Z szafy wyciągnęłam bieliznę, krótkie jeansowe szorty, białe conversy ,  białą bokserkę i udałam się do łazienki by tam wziąśc prysznic, ubrać się, uczesać włosy i nałożyć sobie lekki makijaż. Po wyjściu z łazienki zeszłam po schodach na dół i udała się do kuchni w celu przygotowania śniadania sobie i tacie. Pomyślałam o moich ulubionych naleśnikach z czekoladą, które jak miałam 7 lat mama przygotowywała nam na świąteczne śniadanie. Ten zwyczaj pozostał, tylko, że teraz ja je robię. Weszłam do kuchni i widok, który tam zastałam mnie bradzo zdżiwił...


                                                  KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

                                                                     CDN...

                                                                         ^_^