Czekam sam. Sam z Lesterem i Penny, którzy nie odzywają się za często. Czasami posyłają mi smutny uśmiech, który odwzajemniam. Czekamy i czekamy na operację, która ma się wreszczie odbyć. Moje ciało mimo ciepła na korytarzu przeszywa zimne powietrze zmieszane ze strachem. Moje powieki chcą wreszcie spocząć w formie snu, ale serce im na to nie pozwala. Mój umysł na chwilę obecną prawie pusty. Nic się nie dzieje. Jestem odcięty od jakiego kolwiek kontaktu z człowiekiem. Tylko ja i pustka. Ciałem i umysłem jestem na korytarzu, a moja dusza wiruje gdzieś zupełnie w innym miejscu zwanym pustką. Chcąc, nie chcąc czasem muszę się trochę podporządkować światu normalnemu, żeby nie zatracić się w smutnym i żałosnym miejscu, czyli sercu. Jednak gdzieś tam jest małe światełko w tunelu. Przed oczmi mam obrazy postaci, która jest dla mnie naprawdę ważna. Zamykam oczy i czuję ciepło, które przeprowadza się z serca do reszty mojej sylwetki. Ally... Czuję ją w sercu. Widzę jak się uśmiecha, macha do mnie. Jesteśmy na łące. Ja trzymam ją za rękę, a ona się do mnie przytula. Świat staje się zupełnie inny. Kolorowy. Przed nami pojawia się jezioro.
Duże, szafirowe jezioro, które swoim pięknem samo przyciąga. Spoglądam na brunetke. Ma zamknęte oczy i uśmicha się cicho mamrocząc coś przez sen. Wyglądała słodko. Lekko podniosłem się z jej uścisku tak, żeby się nie obudziła i wziąłem ją na ręce. Powoli powędrowując na drewnany pomost, czuję łagodny wiatr na sobie, ale mimo niego temperatura na dworze jest przyjemna. Dziewczyna na moich rękach zaczyna się budzić. Daję jej delikatnego całusa w usta i tym okazuje jej skrawek mojej miłości, która jest większa niż wszystkie oceany razem wzięte. Ona już całkiem obudzona ogląda się do okoła, by sprawdzić cel swojego położenia. Widzę na jej ustach uśmiech inny niż wszystkie. Ona szepcze : ,,Zrobisz to, a pożałujesz''. Znów całuję ją w usta i odpowiadam szczerze ,,Z tobą zawsze". Wypuszczam ją z rąk, a ona lekko krzyczy z podekscytowania i ląduje w wodzie. Podpływa do mnie z szyderczym wyrazem twarzy i podaje mi rękę. Mówie jej:,,Kochanie, nie nabiorę się na to" Biorę rozbieg i skaczę na bombę do wody lądując obok mojej dziewczyny. Zaczesuję sobie ręką mokre włosy oglądając się przed siebie. W oddali patrze jak słońce chowa się za choryzont i momentalnie spoglądam na Allys, która znajduje się tuż przy mnie. Patrze w jej głębokie oczy, w których widzę swoje odbicie oraz milion iskierek tryskających we wszystkie strony świata. Przysuwam się do niej i łapię ręką jej mokry policzek. Dotykam swoim czołem jej czoła i słucham jak głeboko oboje oddychamy. Czuję w sobie masę porządania, które rozpiera mnie od środka. Już czuję jej usta...
-Austin!- momentalnie otwieram, oczy i tracę tą całą chwilę. Znajduję się w biłym pomieszczeniu wcale nie przypominającego tego, w którym przed chwilą byłem. Spoglądam na osobę, która mnie szturcha. To mama Ally.
-Zapewne chcesz wiedzieć co mówi lekarz.- dodała ze spokojem.
-Jasne.- przetarłem swoje oczy i wsunąłem się wyżej na plastkikowym krześle, które grzeszy swą wygodnością. Spojrzałem na lekarza, którego jeszcze nie było.
-To gdzie ten lekarz?
-Wszedł właśnie z pielęgniarkami do sali.- Tępo wpatrywałem się w szpitalne drzwi oczekując, że ktoś je otworzy i wyjdzie z sali, aby powiedzieć nam o stanie pacjentki, a zamiast tego dostrzegam 3 rozpędzone pielęgniarki wybiegalące z sali krzycząc"O Jezu, Jezu". Moje ciało momentalnie samo podniosło się z krzesła i napięło jak dobrze założona struna od gitary. Oczami wędrowałem po całym korytarzu, a słuchem próbowałem przechwycić jakieś informacje, ale nic to nie daje. Głucha cisza i pare zacięgnień kataru przez mamę Ally. Nic poza tym. Zmęczony bezsennością oparłem się plecami o ścianę i zwieśiłem głowę w dół. Czułem jedną wielką bezradność. Jaki ja jestem głupi! Rozkazuję być Ally silną kobietą, a sam się załamuję i nie czuję szans na przetrwanie. Ja tak nie mogę! Mimo niemocy czuję jakąś chęć działania. Powoli zbierając się w sobie wędruję do pomieszczenia. Patrząc co tam się dzieje zniemówiłem. Centralnie mnie zamurowało.
-Gdzie są te cholerne pielęgniarki?!- Krzyczał jeden z lekarzy reanimując Ally. Jej ciało po każdym uderzeniu tego urządzenia opadało. Patrze na ekran jeden pisk i prosta linia. O nie... Nie mogę na to patrzeć. Wybiegam z sali wpadając na te "cholerne pielęgniarki" i lekarza, po którego zapewne biegły. Nie przepraszając wybiegłem z sali i rzuciłem się na ściane. Musiałem wyłądować tą negatywną energie. Kopałem w ścianę do momentu aż prawie złamałem sobie stopę. Po policzku już nie leciała mi jedna łza. To była ulewa łez. Wszystko spływało jak krople deszczy na przedniej szybie samochodu. Zaintrygowani moim zachowaniem państwo Dawsonowie z przejęciem wypytywali co się dzieje tam na sali. Ja nie mogłem powiedzieć. Nie czułem tego, nie przechodziło mi to przez gardło. Gdy wreszcie z przełyku zeszła mi wielka gula wybełkotałem:
-O... Oni ją tra...tracą.- mój głos mieszał się z przerwami na łzy, które całyczas przemierzały moja zmęczoną twarz. z dołu patrząc na ich reakcję ujrzałem ten sam płacz, który mnie męczył. Płacz miłości bliskich osób. Pan Lester pogrążając się w smutku ujął ręką moje ramię.
-Może to lepiej, żeby się nie męczyła. Tam będzie na lepszym świecie.- odparł z małym niedowierzeniem w głosie. Teraz tymi słowami rozpalił we mnie ogień. Aktywował bombę, która za trzy sekundy miala zamiar zobaczyć światlo dzienne. Wyrwałem się z uścisku jego dłonie i stanąłem na przeciwko niego tak, żeby móc patrzeć mu prostow jego kasztanowe oczy, które były tego samego koloru co oczy Allyson. Z wrogością w nie popatrzyłem wybuchając.
-Jakim lepszym świecie?! Jej świat jest tu, przy mnie! Jakby żyła to urządziłbym jej świat idealny, a to wszystko dlatego, że ją kocham! Ona nie może mnie opuścić! Świat z nią jest o wiele lepszy. Kocham ją!- odrazu poczułem sie lepiej. Wszystkie negatywne emocje znów przerodziły się w bezsilność. Spuściłem całe ciążące we mnie powietrze i spojrzałem na ludzi stojących przedemną. Na ich twarzach malowała się troska i zdziwienie. Zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie na nich naskoczyłem, przecież to nie ich wina. Spojrzałem na nich z politowaniem i przeprosiłem dokładnie w tym momencie kiedy przyszedł lekarz prawdopodobnie oznajmić nam ostateczną decyzję.
------------------------------------------------------------------------
Hejka! Dziś piszę ja Austy, która was kocha. Tak patrze to ten rozdział jest najdłuższy z wszystkich z czego się bardzo cieszę. Udało mi się napisać taki długi, bo dopadła mnie choroba, która umożliwiła mi pozostanie w domu i nie słuchanie jęków rodziców karzących zejść wreszcie z tego komputera. Tak więc jestem i dziekuję za uwagę. Lovciam! <3
Świetny
OdpowiedzUsuńPodoba mi się sposób, w jaki opisałaś uczucia Austina.
A ten jego "sen"(?) - po prostu piękny.
Oni muszą ją uratować! Ma dla kogo walczyć.
Czekam niecierpliwie na next
Rozdział piękny! Prawie się popłakałam. Piszesz cudownie! Jesteś moją idolką, chciałabym tak pisać. Austy zazdroszcze, a co do Vilu nie obrażając jej pisze trochę sucharowe te teksty. Takie nie łapiące się do kupy, ale i tak blog świetny. <3
OdpowiedzUsuń